Podobnie jest w książce Johana Theorina, która chociaż z wirtuozerią łączy teraźniejszość z przeszłością to jednak wcale nie opisuje tak szumnie reklamowanego świata duchów i ludzi. Ta historia nie ma nic wspólnego z reklamowaną na okładce krainą zmarłych, a tajemnicze stukanie dobywające się spod ziemi w trakcie pogrzebu znajduje banalne rozwiązanie.
Czuje się trochę wprowadzony w błąd lansowanym na siłę tajemniczym stukaniem na cmentarzu, widmowym statkiem na morzu, czy uwypuklaniem scen z przerażonymi chłopcami w opisie i horrorami, o których dowiadujemy się z okładki. To wszystko w tej powieści się znajduje. To prawda. Ale nie o to w niej chodzi.
Ta książka nie jest żadnym horrorem. Jest ciekawą opowieścią o czasach trudnych, złych, o ludziach zafiksowanych na komunizm i o łajdakach mieniących się właścicielami dużej posesji na szwedzkiej wyspie. Jest też opowieścią o zemście, o ciężkim życiu na emigracji, gdzie miało żyć się lepiej i o tym, kim dla drugiego człowieka jest innym człowiek po kilkudziesięciu latach od ostatniego spotkania. Mówi również o czasach i miejscach, w których wszyscy muszą walczyć o byt, a biedni zawsze przegrywają.