Przyznam się, że książkę czytałem z ogromnym zaciekawieniem. Wrażenie – oprócz obrazów katastrofy – robią zwłaszcza opisy nowej stolicy stworzonej przez panujący reżim, gdzie wszystko wydaje się irracjonalne i niepojęte. Wzruszające są również opowieści o codziennym życiu mieszkańców. O próbach życia w zgodzie z własną, prawie już zapomnianą kulturą oraz o wszechpanującej biedzie, nędzy i niedostatku wśród większości ludzi na tle przepychu, jakim otaczają się sprawujący władzę wojskowi. Dodatkowo znajdziemy tutaj obszerną relację ze stosunków, jakie łączą a właściwie dzielą juntę i buddyjskich mnichów. Ci drudzy nie mają prawie żadnych szans w starciu na słowne argumenty z uzbrojonym wojskiem. Junta nie szanuje nawet religii, jeśli uzna, że stanowi ona jakiekolwiek zagrożenie dla władzy. Dodatkowo dziennikarka pisze, że władze najczęściej podejmują kluczowe i strategiczne decyzje w oparciu o astrologiczne wróżby, wszędzie doszukując się przychylnych znaków.
To zadziwiające, jak kilkaset osób dla władania i własnych korzyści nie liczy się z narodem, wykazuje całkowitą bierność, jak upada moralnie wdając się w otwarty konflikt i używając broni przeciwko świętym mnichom i ludziom tylko po to, aby za wszelką cenę utrzymać swoją reputację i pławić się w luksusach, nie mając ku temu żadnych racjonalnych podstaw.
Fragment książki:
Wkrótce po cyklonie ocaleńców (…) zabrały łodzie wysłane na ratunek przez prywatnych właścicieli bądź władze Bogalay. Chociaż Bogalay też bardzo poważnie ucierpiało w kataklizmie, fala powodziowa była tam niższa i solidniejsze murowane budynki przetrwały. W mieście ocalali z tej wsi schronili się na terenie klasztoru, gdzie dla ludzi pozbawionych dachu nad głową, których było tysiące, mnisi postawili duże namioty. Mieszkańcy Rangunu zaopatrywali ich w żywność i koce. Pili wodę z plastikowych butelek dostarczonych przez Czerwony Krzyż i inne organizacje humanitarne, o istnieniu, których nigdy wcześniej nie słyszeli. (…) Lekarz i dwie pielęgniarki zszywali im rany i składali połamane kończyny.
Ale po dwóch tygodniach do klasztoru przyszli przedstawiciele władz miejskich i oznajmili wieśniakom, że mają wracać do siebie. Przed wyjazdem każdy dostał (…) płachtę brezentu, pięciokilowy worek ryżu, paczkę sucharów, cztery opakowania makaronu i butelkę wody pitnej. Tak zaopatrzonych zapakowano ich na łódź i odwieziono z powrotem do wioski. Albo mówiąc ściślej, tam, gdzie kiedyś była ich wieś.
„Spustoszenie” Emmy Larkin, to wstrząsająca książka, która łka łzami milionów Birmańczyków, przynajmniej tych, którzy jeszcze wiedzą, co to takiego jest płacz. To opowieść o braku szacunku dla ludzkiego życia i własnego narodu za cenę władzy i pozornych luksusów. Zachęcam do przeczytania, bo warto poznać historię tego kraju i brutalną rzeczywistość, w jakiej całkiem jeszcze niedawno żyli i nadal żyją Birmańczycy.
Spustoszenie. Nieopowiedziana historia o katastrofie i dyktaturze wojskowej w Birmie
Autor: Emma Larkin
Wydawnictwo Czarne
Stron: 248
Reportaż