Chodziłam po mieście bez celu, zapłakana i tak trafiłam do kościoła. Usiadłam w ostatniej ławce i słuchałam mszy. Wcześniej nie chodziłam do kościoła, chyba że na święta. Msze prowadził młody ksiądz, miał taki cudowny głos, że słuchało się go z przyjemnością. Następnego dnia znowu poszłam do kościoła, po prostu się pomodlić. W następną niedzielę poszłam do spowiedzi, akurat trafiłam na tego młodego księdza. Konrad ma na imię.
Zaczęłam regularnie uczęszczać do Kościoła, na rekolekcje, msze… i coraz więcej czasu spędzałam z Konradem. Rozmawialiśmy o moim małżeństwie, słuchał mnie, próbował pocieszyć. Dzięki niemu przeżyłam tamten straszny okres, gdyby nie on, to nie wiem jakbym dała radę. Od męża odeszłam, a on związał się potem z moją przyjaciółką.
Przyszło lato, razem z latem pielgrzymki. Oczywiście pojechałam na pielgrzymkę, Konrad też na niej był. Wstydziłam się tego, ale pragnęłam jego obecności.. ale zaraz przychodziła myśl, “przecież on jest Księdzem, co ty w ogóle sobie wyobrażasz”...