Po tym czasie przelewamy nalew przez sito, tak żeby pozbyć się owoców. Płyn wraca z powrotem do słoja, a owoce przekładamy do małego słoika. I zasypujemy kilkoma łyżkami cukru. Oba słoiki zakręcamy i odstawiamy na kolejne dwa tygodnie. W tym czasie z zasypanych cukrem owoców wydzieli się syrop. I teraz czeka nas najmniej przyjemny etap: filtrowanie. Pierwsza część filtrowania powinna pójść dość gładko. Przy pomocy rurki (takiej akwarystycznej lub od kroplówki) zasysamy nalewkę znad osadu do drugiego słoika. Ostrożnie i delikatnie żeby osadu nie zassać. Jak już zassiemy ile się da to resztę trzeba przefiltrować. Ja używam filtrów do kawy wyłożonych dodatkowo jednym listkiem papierowego ręcznika. Filtr mocuję gumką na słoiku i środek filtra wyściełam ręczniczkiem.
Filtruje się koszmarnie. Nalewka jest dość gęsta, co jakiś czas trzeba nowy filtr zakładać, bo się zakleja kompletnie. Filtrowanie może zająć kilkanaście godzin. Trudno, trzeba przez to przebrnąć, inaczej się nie da. Na koniec filtrujemy też syrop z owoców i łączymy z nalewką. Butelkujemy i zostawiamy na 2 miesiące żeby dojrzało.
DEGUSTACJA:
Ta nalewka ma bardzo ciekawy smak. Jest mocna i złożona w smaku. Nie przepadam za mocnymi alkoholami, dla mnie optymalną procentowość ma np. wino. Ale ta nalewka, mimo swojej mocy, zrobiła na mnie wrażenie.
Najpierw, w pierwszym odczuciu, czuć moc alkoholu. Ale już chwilę później zostaje ona przytłoczona mieszaniną fig i śliwek i po mocy pozostaje tylko jakby mgliste wspomnienie. Które na samym końcu zupełnie zostaje zatarte posmakiem miodu.
Smacznego!