To chyba totalnie babskie i bardzo stereotypowe, ale czytając tą książkę kilka razy popłynęła mi łza po policzku. Natomiast moje wzruszenie nie ma nic wspólnego ze śmiercią kluczowej postaci, rozczulającym kotkiem czy kolejną zdradą w przykładnym małżeństwie.
Wiele mówi się o matkach, które poświęcają się dla swoich dzieci: rezygnują z pracy, życia prywatnego – często matczyną miłość okupują własnym zdrowiem. Ale, tak mało (albo wciąż nic) nie mówi się o dzieciach, które potrafią dźwignąć na swoich barkach los całej rodziny, a przynajmniej (chociaż powinnam napisać przede wszystkim) relację matka – córka.